"Rozbierz mnie słowo w słowo, a zobaczysz ile noszę milczenia" - M. Brucki
Tutaj ja, moja myśl i mój światopogląd. Mój kąt, w końcu tylko mój, bo nie nasz. Jeśli w takim świecie da się być jeszcze 'sobą', to właśnie tutaj znalazłeś- mnie, w oryginale.
Zapraszam

sobota, 24 listopada 2018

Dorosłe dzieci


Poniedziałek, wtorek, środa czwartek, piątek. Pięć dni szkoły. Pięć dni nauki, czytania ze zrozumieniem i bez niego,słuchania, mówienia, ciągłych interakcji społecznych, walk przystankowo-autobusowych, biegu stąd do tamtąd. Po tym nadchodzi ten upragniony, jakże wyidealizowany przez nas weekend.
No tak, weekend. Idealny czas na to by trochę zwolnić tempo, zapomnieć o Mickiewiczu, Słowackim i wzorach skróconego mnożenia, a no tak! Idealny czas na to, by pójść do pracy. To już ten wiek, ta nasza wyczekiwana dorosłość, ten moment, w którym trzeba zacząć myśleć samodzielnie, robić samodzielnie, a czasem i zarabiać samodzielnie. Niekoniecznie zarabiać na czynsz czy rachunki za internet, ale na zachcianki, na dobrą zabawę, na nowy telefon czy własne auto. Znajdujemy pracę często dlatego, że nasi rodzice nie są w stanie spełnić naszych życzeń. Nic w tym dziwnego, nic wstydliwego, zwyczajna sytuacja w większości domów.
Idziemy do byle jakiej pracy, za byle jakie pieniądze. Bo chcemy ten nowy telefon i własne auto, audi najlepiej, prawda?
Początkowo jest fajnie, w końcu coś innego niż szkoła, pierwsza wypłata, pierwsze własne pieniądze. Szkoda, że zazwyczaj tylko początkowo. Później okazuje się, że tydzień ma tylko 7 dni, a żaden z nich nie jest wolny, wstając z łóżka nie można zobaczyć 12 na zegarze, budzik dzwoni dzień w dzień, w godzinach wczesnoporannych, prawdę mówiąc to w nocnych. No i dramat. W tym momencie zaczyna docierać, że praca to nie tylko zarabianie pieniędzy, ale także poświęcanie swojej energii. Żaden licealista nie chce jednak rzucać tej pracy, nie chce odmawiać sobie spełniania własnych marzeń, jakiegoś widzimisię. Trzeba więc coś poświęcić - i tutaj, każdy (nie)rozsądnie stawia na szkołę. No bo po co ta szkoła? Te dobre oceny? W szkole wypłaty nikt jeszcze nie dostał..za to w pracy! Bez odpoczynku nie jesteśmy w stanie wytworzyć dwa razy więcej energii, by poświęcić ją i na prace i na szkołę. Coś za coś. Ale takie jest społeczeństwo- konsumpcyjne, zachłanne.
Nie powinnam narzekać, bo sama się na tym łapie, sama nie odpuszczam pracy. Bo chcemy móc posiadać, chcemy odhaczać punkty na liście marzeń, które często kosztują, chcemy barwnego życia. Nic w tym złego, taki świat i takie społeczeństwo. Tak się śpieszymy do tej dorosłości, niezależności, że nie dostrzegamy jaką cenę za to płacimy.

Olewamy szkołę, by móc dalej pracować, najlepiej to w ukochanej przez każdego młodego człowieka, szeroko pojętej gastronomii. To taka magiczna część rynku pracy w której poświęcona energia nigdy nie jest proporcjonalna do wysokości wypłaty. Ale czego chcielibyśmy wymagać bez wykształcenia? No tak, to idealna praca dla ludzi bez ukończonych szkół. I to właśnie podstawowy problem- poświęcamy nasze wykształcenie, nasze wyniki, by oddać się marnej pracy,w której utkwimy na całe życie jeśli te szkołę faktycznie olejemy. Błędne koło. Chyba trochę błędny świat. Ale ten błędny świat, to dorosły świat. Świat wyborów, do których czasem jeszcze nie dorastamy, mimo że nadajemy sobie miano dorosłych. Chcemy łączyć szkołę i pracę jak dojrzali i odpowiedzialni za siebie ludzie. Wyrzekając się kończącego się już dzieciństwa i beztroski, które wydają się zbędne dopóki nie znikają z naszego życia.
Łączymy szkołę i pracę zawsze w dobrych intencjach, zawsze z myślą, że postępujemy dojrzale. I to prawda. Ale w zamian otrzymujemy brak energii,brak siły by zrobić coś co wykracza po za codzienność. Niebezpieczna sprawa, łatwo stracić chęć i zapał do czegokolwiek.

Ciężkie wybory, ciężkie i dla mnie, bo wybieram czy się wyspać czy pisać. Pisać coś, co prawdopodobnie kupy się nie trzyma, bo pisane jest w przerwie między pracą, a pracą, w tej krótkiej przerwie między słowem dobranoc, a dzień dobry, która mi pozostaje w dorosłym świecie.
Tak, to nasza dorosłość, wybierajmy do woli ;)

manifestująca
Natalia

środa, 20 grudnia 2017

Samobójstwo jest dobre.

Nie prawda, bądź jak kto woli - gówno-prawda.
Lata zastanawiałam się nad tym jak spojrzeć na te sprawę, zastanawiam się nad tym dalej. Nie wiedziałam i nie wiem dalej. 
Zawsze jednak , jako człowiek uczony tylko egoizmu, byłam zdania, że jest to sprawa osobista, nie mi o tym decydować, nie mi to oceniać, nie mi należy mówić czy to dobre czy złe.
Bo jeśli ktoś chce żyć niech żyje. Jeśli ktoś chce się zabić niech się zabije. Po prostu życie nie jest dla wszystkich - jasne i proste prawda? Dalej nie prawda.
Nawet jeśli moje życie jest mi obojętne, jestem w stanie umrzeć tu i teraz bez większego sentymentu, to co z innymi? Co z ludźmi, których kocham i szanuje? Oni też, tak po prostu mogą się zabić jeśli chcą? Zawsze wmawiałam sobie, że tak, mogą, bo to ich życie i ich decyzja, a ja ją zaakceptuje i zrozumiem. 

20lipca2017. Jeden dzień. Na pozór obcy człowiek. Tak naprawdę znam go i jego życie na wylot. Mój idol, moje oparcie, moja siła. Przestaje istnieć, zabija się. Po prostu.
I nagle przestaje to być "jego życie i jego decyzja". To też moje życie i już nie moja decyzja. Idol został. Znikło oparcie. Znikła siła. 
Pierwsza myśl na wieść o tym? OK, przecież to rozumiem, chciał tego, teraz jest szczęśliwy, a ja powinnam cieszyć się jego szczęściem, teraz ma się lepiej. Akceptuje to.
Ale hola! Nic nie rozumiem. Nic. 
Dlaczego.

Jedno pytanie sprawiło, że od miesięcy na samą myśl o tym zamieram. Bo nie rozumiem. Dlaczego to zrobił? Dlaczego przestał walczyć? I dlaczego nikt nie pomógł? Wiedzieli przyjaciele i rodzina, wiedzieli wszyscy o jego depresji i uzależnieniach. Jak to się stało, że człowiek mający żonę, dzieci, prawdziwych przyjaciół i miliony wiernych fanów na całym świecie tak po prostu odszedł? Jak to się stało, że nikt z tych wszystkich ludzi nie potrafił pomóc?
Cholera. n i c  nie rozumiem.

Chester, bo o nim ciągle mowa, w swoich tekstach zawsze pokazywał że żyć nie jest łatwo, ale żył i pokazywał, że z wszystkim można sobie poradzić i wszystko znieść, bo życie i tak może być szczęśliwe. Wierzyłam w to. Od dziecka. Odkąd pamiętam. W co więc mam wierzyć, kiedy człowiek będący moim przykładem siły i niezniszczalności po prostu się zabił. Nie wierzę.
Dopiero po miesiącach dociera do mnie jak ważnym był dla mnie człowiekiem, dociera do  mnie co zrobił. I jak wielki wpływ na moje życie miało to co się stało . 
Czuje się jakby podkopano fundamenty mojej wytrzymałości i wlano tam wrzątek. 
Żadna z bliskich mi osób nigdy nie była tak mocno zakorzeniona w mojej głowie jak on. Żadna nie wywierciła tak wielkiej dziury po swoim odejściu.

Jeśli to wszystko tylko po to, bym zrozumiała, że samobójstwo to nie tylko moja decyzja - to niech szlag jasny trafi te wszystkie życiowe lekcje.
Moje życie nie jest tylko moim życiem. A moje decyzje nie są tylko moimi decyzjami. Puki jest ktokolwiek kto mnie kocha i komu na mnie zależy- jest współuczestnikiem mojego życia. 
Szkoda, że rozumiem to teraz. Szkoda, że się spóźniłam.
Samobójstwo nie jest osobistą decyzją. Dotyka też innych. I to innych zaboli najbardziej.  Nie nas.

Teraz mogę mieć tylko żal, że nie zdążyłam być na jego koncercie, że nigdy nie zobaczyłam go na żywo, że nigdy nie doceniłam jego życia na tyle, ile powinnam.
Straciłam przewodnika. To koniec. Koniec jego życia. Moje musi toczyć się dalej. Ale co dalej?
Nie wiem.
Może to już czas, by żyć tak jakby miało nie być jutra. Kochać i doceniać na tyle, by później nie musieć żałować. 

" each word gets lost in the echo" 



Manifest,
Żal,
Pustka,
Frustracja,
-Natalia


This will pass. One day you will not cry anymore. The emptiness you feel in your chest will fill up again. You will settle with the memories he left behind. One day you will only remember him in a beautiful way. You will learn to live without him. Maybe you'll forget chester. It’s been only a day, few days, few weeks, only a month, months...it will pass. It will get better! Everyone told me in a million of different ways. They lied or they just couldn’t be more wrong.
Five months. Five months since Chester blessed us for the last time with his beautiful existence. 
If anything changes it’s for the worst. I’m still sinking myself into my mourning more and more. I’m sad, heartbroken, desperate, alone, without him.
I don’t know why and how but i survived from five fucking months without him. Days turned into weeks, weeks turned into months and soon the months will become a year. I’m not ready.